Dziewczyny mają dość i chcą jak najszybciej do domu. Z samego rana wyruszamy w trasę, żeby przeprawić się przez góry. Przed wkroczeniem na Przełom Czerwonej Wieży (nazwa drogi) oglądamy jedyny monastyr (tzn jeden z bardzo wielu przy tej trasie, ale jedyny dla nas) za to ponoć najstarszy. Sporo ludzi, część tak jak my ciekawscy, a spora grupa to turyści religijni, myślę że kursują od jednego obiektu do drugiego - jest ich cały szlak. Klasztor jest zadbany i ładny, w centrum cerkiew, niestety nie wolno robić zdjęć w środku, a szkoda, bo jest nie do opisania. Pierwszy raz byłam w cerkwi i myślę, że oddaje w pełni ducha tych stron. Tak jak malutkie domeczki, kapliczki po drodze, czasem biedne ale ozdobione - malowane domy, fikuśnie dachy, płoty, gzymsy - cała cerkiew w środku pokryta jest jednym wielkim malowidłem, robi to ogromne wrażenie. Ludzie modlą się specyficznie, podchodzą do kolejnych obrazów i szepczą coś, znaki krzyża od głowy do kolan i całują je. Przy wyjściu jeden z kilku księży/popów(??) odbiera od sporej kolejki karteczki i pieniądze (domyślam się że na karteczkach intencje). Zamieszanie jest masowe i dobrze zorganizowane.
W małym muzeum różnego rodzaju sztuka sakralna
Opuszczamy klasztor i zaczyna się uczta dla oczu. Trasa jest bardzo malownicza. Prowadzi wzdłuż rzeki Aluta, nie ma tu przepaści i ostrej wspinaczki jak na trasie transforgardzkiej. Za około 2-3 godziny jestesmy Sybinie.
Po relaksującym skansenie pojechaliśmy do centrum Sybina - nie mam zdjęć bo komórka padła. Kto nie był musi osobiście zwiedzić. Wrażenie też bardzo pozytywne. Sybin podobał nam się bardziej niż Brashov. Byliśmy tylko na starym mieście, i nie zajrzeliśmy do żadnego muzeum (według przewodników jest klika ciekawych), nie weszliśmy też na wieżę. Zjedliśmy tylko obiad na starówce (ostatnia okazja na mamałygę :)
Miasteczko nadaje się dwudniowy city break. Anka zafascynowana mostem kłamców (jak przejdzie po nim kłamca to się zawali), nie mogła się doczekać, i z nadzieją całą drogę dopytywała czy to tylko legenda.
No i dalsza droga w stronę Polski, tym razem nocleg w Devie. Po drodze takie widoczki (kościół przypadkowy, w każdej niemal wiosce taki stoi).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz